Poprawiłam rozdział 1.*
*u Nathana
Znów to przeraźliwe światło - pomyślałem. Po ostatnim przyjściu pielęgniarki nie mogłem się ruszyć, a moje oczy momentalnie się zamknęły.
Co teraz ze mną będzie? Nie chcę przyszłości, boję się jej... - z myślenia przerwano mi kiedy do pomieszczenia weszła pewna kobieta. Nie wyglądałam na pracownika tego ośrodka.
- Dzień dobry. Mogę porozmawiać? - kobieta wyglądała na miłą, ale nie wiem jaka będzie po kilku minutach...
- Tak... - powiedziałem z nie pewnościa i bardzo cicho.
- Widzisz..., ja jestem, żeby Ci pomóc, Jestem psychologiem. - słysząc to ostatnie słową odwróciłem głowę w przeciwną stronę, żeby na nią nie patrzeć. - Nathan, ale spójrz na mnie. Nie chcesz pomocy? Chcesz zginąć, umrzeć?
- Może - odważyłem się coś powiedzieć. - Nie mam po co już żyć,a panią nie pwinno to interesować! - wykrzynąłem mimo małych sił. Kobieta wyszła.
*u Toma, na korytarzu*
- Mam złą wiadomość. - psycholog, którego wezwałem na prośbę. - Z chłopakiem jest źle.
- To znaczy? - spytał Jay.
- Chłopak myśli, że nie ma po co żyć i chce umrzeć. - zatkało mnie.
- Da się coś zrobić? - wtrąciłem się.
- To tylko od niego zależy czy przyjdzie na terapię, gdy wyjdzie tylko ze szpitala przyjedźcie z nim.
- Dobrze.
*Po kilku dniach Nathan mógł opuścić szpital.
Przed wyjściem z ośrodka dostał leki, które miał brać raz dziennie.
Zawieźliźmy go do domu. Mimo zaleceń od pani psycholog. Postanowiliśmy, że umówimy go w przyszłym tygodniu. Przez te dni w szpitalu na początku w ogóle się nie odzywał do nas, ale kiedy zostaliśmy sam na sam, Nathan krótko się odezwał. Wystarczyło mi chodźby to. Nie mogłem powiedzieć tego o sobie. Byłem inny niż moi kumple..ale wyjdzie to w praniu..
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz